Pożegnanie z Belgią
Wtorek minął nam pod znakiem przygotowania do wyjazdu – co nie przeszkodziło nam jeszcze raz wsiąść na rowery i pojechać do Heist-op-den-berg tym razem żeby obejrzeć tamtejsze tereny zielone – park leśny ze ścieżkami dydaktycznymi i placem zabaw dla dzieci. Dziewczyny chwilę się tam pobawiły, ale komary nie dawały posiedzieć dłużej, więc obejrzeliśmy jeszcze tylko zagrodę – ogród, w której można obejrzeć bardziej i mniej popularne rośliny polne i leśne. W ramach pewnej rozpusty, wybraliśmy się też na pizzę “do miasta” – żeby już nie gotować obiadu w domu. W drodze powrotnej natomiast zajrzeliśmy jeszcze do, powiedzmy, salonu meblowego należącego do brata naszego gospodarza. Na dość sporej powierzchni można tutaj obejrzeć aranżacje kuchni, łazienek oraz garderoby które zostały zaprojektowane i wykonane w jego warsztacie. Co więcej, warsztat też dane nam było obejrzeć – urządzony z rozmachem, w oparciu o nowoczesne, komputerowo sterowane maszyny – nic tylko zamawiać meble – albo jeszcze lepiej – mieć taki warsztat do dyspozycji :) W domu udało mi się jeszcze uruchomić jeden z leżących w kącie “garażu” rowerów poziomych, dzięki czemu mogłem też zasmakować jazdy na tego typu bicyklu. Doświadczenie ciekawe, rower pozwala osiągnąć spore prędkości (mniejsze opory powietrza, silniejszy nacisk na pedały) i jest wygodny. Chętnie spotkał bym w Krakowie kogoś kto posiada tego typu rower o nowszej konstrukcji…
Nie zdecydowaliśmy się wcześniej na robienie zakupów – z obawy że transportowane na rowerze w ten dość gorący dzień nie przeżyją – szczególnie baliśmy się o czekolady i sery. Wsiedliśmy więc jeszcze w samochód i pojechaliśmy po zakupy dla nas i do uzupełnienia lodówki gospodarzy. Po powrocie zostało nam uprzątnięcie z grubsza pozostałości naszej bytności i pakowanie. Ponieważ przybył nam jeden rower, to z pakowaniem trzeba było trochę pokombinować. W końcu po złożeniu środkowego siedzenia i zdemontowaniu przedniego koła, oba rowery udało się wcisnąć do bagażnika i obłożyć pozostałymi rzeczami. W efekcie pod wieczór zamknęliśmy dom i poszliśmy oddać klucze i pożegnać się z siostrą naszego gospodarza. Droga do Polski, pokonywana w nocy minęła nam dość spokojnie – poza drobnym problemem z nawigacją, która wyprowadziła nas na wieś gdzieś w środku Niemiec :) W efekcie do domu dotarliśmy chwilę po ósmej rano, w sam raz na śniadanie z “naszymi Belgami”. Usiedliśmy wspólnie przy naszym kuchennym stole i przy kanapkach wymienialiśmy się doświadczeniami z naszych pobytów. Dowiedzieliśmy się między innymi, że ze znajomością angielskiego w Polsce wcale nie jest dobrze a czasem bardzo źle – na spływie Dunajcem nikt z obsługi nie mówił po angielsku – z pomocą pospieszył jeden z polskich turystów. Belgowie obawiali się też uprawiać turystykę rowerową po naszych niebezpiecznych drogach – ograniczyli się do dwóch krótkich wyjazdów po najbliższych okolicach. Okazało się też że spodobała im się gra w fasolki (karcianka), którą znaleźli wśród naszych planszówek – ponieważ nie udało im się znaleźć sklepu który by ją sprzedawał, odkupili nasz egzemplaż – zyskując przy okazji oryginalną pamiątkę z Polski :)
Nasza przygoda z wymianą domów dała nam kolejną okazję do odwiedzenia ciekawych miejsc a przy tym pozwoliła na dużo prywatności, której ciężko doświadczyć nawet mieszkając w małym pensjonacie a co dopiero w hotelu w turystycznych rejonach kraju.