Korona Gór Polski – Skrzyczne
Do Skrzycznego nie mieliśmy szczęścia. Byliśmy tutaj już raz – na skiturach. Wyjście w nocy, w pogarszającej się pogodzie, zakończone zadymką śnieżną która uniemożliwiła nam wizytę na samym szczycie. Posiedzieliśmy wtedy w schronisku, ogrzaliśmy się i zjeżdżaliśmy szybko w dół. Będąc z większą grupą nie chcieliśmy oddalać się „samowolnie”. Drugie podejście – jesienią – także nieudane. Przyjechaliśmy, wysiedliśmy z samochodu i od razu było wiadomo że to nie ten dzień. Wiało potwornie. Wtedy zrezygnowaliśmy i poszliśmy na pobliski Czupel.
Tym razem wyglądało na to że będzie lepiej. Przede wszystkim – uruchomiliśmy kampera i tym razem na miejsce przyjechaliśmy poprzedniego dnia wieczorem. Spokojna noc na parkingu zakończyła sie drobną niespodzianką – zapomnieliśmy że tej nocy była zmiana czasu. Wstaliśmy więc godzinę później niż planowaliśmy, ale nie popsuło nam to humorów. Po śniadaniu ruszyliśmy niebieskim szlakiem z dolnej stacji wyciągu. Początek trasy trochę błotnisty, ale widzieliśmy że wyżej będzie śnieżnie. „Poważniejszy” śnieg zaczął się trochę przed polaną Jaworzyna (stacja pośrednia wyciągu). Był miejscami zlodowaciały, dodatkowo w nocy przykryty cienką warstwą świeżego puchu.
W drodze w górę nie używaliśy raczków, ale też nie szliśmy przez nawiększe stromizny. Wiele osób wybiera podejście stokiem narciarskim – bo drogę widać i wydaje się że maszt radiowy na szczycie jest na wyciągnięcie ręki. Jednak podejście to jest mocno forsowne. Warto iść niebieskim (później niebieski z zielonym) szlakiem, który odbija trochę na wschód i prowadzi zboczem – zdecydowanie łagodniej, zakosami. Może jest trochę dalej, ale raczej nie traci się czasu. Można za to dodatkowo podziwiać naprawdę piękne widoki. Sama ścieżka zboczem także jest bardzo malownicza, szczególnie w zimowej scenerii.
W schronisku spotkaliśmy już całkiem sporo ludzi. Wyciąg pracował od jakiegoś czasu i dużo turystów przybyło właśnie w ten sposób. Sporo było też skiturowców. Bar działał tylko na wynos a my mieliśmy własny prowiant, więc przycupnęliśmy na chwilę na tarasie żeby odpocząć i posilić się. Z minuty na minutę robiło się tłoczniej, zatem dość szybko zdecydowaliśmy się wracać. Tym razem na buty założyliśmy raczki i zdecydowaliśmy się schodzić wzdłuż wyciągu.
Zejście poszło dość szybko. W raczkach szło się pewnie, śnieg nadal dość zmrożony nie zapadał się zbytnio a trasa była prosta choć stroma. Poniżej Jaworzyny trochę za wcześnie zrezygnowaliśmy z raczków, co zaowocowało kilkoma poślizgami – na szczęście niegroźnymi. Tutaj już dało się bardziej odczuć ze idzie wiosna. Słońce przygrzewało, śnieg topniał a im niżej – tym więcej błota.
Teraz z pobliskich szczytów została nam Radziejowa i Babia Góra. Cała reszta to coraz dłuższe dojazdy. Myśląc o nich cieszę się że nie mieszkam nad morzem :) bo wiem że i tacy zdobywcy Korony są wśród góskich turystów.