Zimowe podejście pod Pilsko – na rakietach
…a wszystko zaczęło się od tego, że w okolicach Korbielowa nie ma gdzie wypożyczyć biegówek, nie mówiąc już o nartach backcountry lub tourowych. Właściwie to miałem ochotę powłóczyć się po łąkach po słowackiej stronie granicy – śniegu jest dużo, wystają z niego krzaczki, drzewa… Do tego trochę dobrego światła i chętka na zdjęcia przychodzi przy każdym spojrzeniu. Dostałem informację, że w wypożyczalniach narciarskich pod Pilskiem mają rakiety – krótki rekonesans i okazało się że faktycznie – jedna z wypożyczalni oferuje tego typu wyposażenie (w cenie niewiele mniejszej od kompletu nart zjazdowych – 35 zł za dzień). Człowiek z wypożyczalni, kiedy dowiedział się w jakim celu pożyczam rakiety, stwierdził że ostatnio byli tu tacy co wybrali się na łąki i zakopali się w pięciometowych zaspach – zamiast tego zaproponował mi wycieczkę na Pilsko – warunki znakomite, droga niezbyt forsowna a cel ciekawy.
Nie będę ukrywał – z rakietami nie miałem wcześniej do czynienia. Krótkie przeszkolenie z regulacji i obsługi (regulacja prosta, jeśli chodzi o obsługę to wystarczyło wiedzieć jak blokować uchylną platformę buta i jak działa „Easy Up” czyli system podnoszenia części pod piętą – pomaga przy wchodzeniu pod górę) i mogłem wyruszać. Żeby było prościej i mniej forsownie, na początek założyłem krótkie narty i korzystając z sześciu orczyków (jeden po drugim) dotarłem ponad halę Miziową, naprawdę blisko szczytu Pilska. Wydawało by się że stąd już tylko krótka wycieczka i jestem na miejscu. Szybka zmiana butów narciarskich na górskie, montaż rakiet i pierwsze kroki pod górę… Nie było tak łatwo jak można by sobie wyobrażać – na dużej stromiźnie pokrytej sypkim śniegiem po prostu zsuwałem się wraz z całą hałdą – musiałem szukać miejsc bardziej przewianych, o twardszej pokrywie. W rakietach nie można chodzić „jodełką” ale za to po choćby trochę twardszym śniegu da się podchodzić niemal dokładnie w górę zbocza.
Na moje szczęście (kondycję mam niezbyt dobrą) ostrego podejścia nie było zbyt wiele, szlak idący granią nie jest już tak ostry jak dojście do niego od strony ostatniego wyciągu. Wiatr i słońce, piękne widoki, aparat w dłoń… Na szczyt szedłem ponad godzinę, ale naprawdę się nie spieszyłem. Zbocza wyglądały jak zamarznięte morskie fale, fantazyjnie powyginane i ośnieżone świerki wprowadzały niesamowitą atmosferę… Trochę dawał w kość śnieżny pył niesiony przez silne podmuchy – śnieg wciskał się wszędzie ale jednocześnie ślicznie wyglądał – tak jakby ktoś przelewał przez grań śniegową mgłę… Na szczycie pusto, piękny widok na Tatry, chwila postoju i w drogę – tym razem wyłącznie w dół. Kolejna zmiana – rakiety do plecaka, narty na nogi i niespieszny zjazd pośród nawianych hałd – wprost do schroniska na Miziowej. Nie sądzę żebym potrzebował rakiet na co dzień – zbyt rzadko mam okazję wybrać się na taką wycieczkę – ale spróbować było warto i warto wiedzieć o takiej możliwości.