Malta roadtrip cz. 1 – nocne rajdy – Valletta i Gozo
Malta to taki mały kraj, naprawdę malutki – dziesiąty jeśli brać kraje od najmniejszego, o powierzchni mniejszej niż Kraków. Słyszałem od znajomych że warty odwiedzenia, jedna z rodzin zrzeszonych w Intervac była tam na wymianie domów – wrócili bardzo zadowoleni… Samemu nie robiłem większego rozeznania na jej temat – wierząc że kiedy przyjdzie czas na wyjazd na Maltę, znajdzie się i czas na poszukiwanie informacji. Życie natomiast potrafi zaskakiwać i propozycja wyjazdu „przyszła do mnie” od razu z mapą z zaznaczonymi atrakcjami – nic tylko kupić bilety i lecieć. Znajomy doświadczony w kwestii organizowania tego typu wyjazdów zaproponował nam roadtrip – przelot tanimi liniami lotniczymi z samym bagażem podręcznym, wypożyczenie samochodu i nie rezerwowanie noclegów, zwiedzanie jak największej ilości atrakcji w jak najkrótszym czasie, smakowanie turystyki w lekkim pośpiechu ale i „swoją drogą” nie koniecznie zgodną z przewodnikami. Doświadczenie zupełnie nowe – ale czemu by nie spróbować. Zebrało się nas w sumie 12 osób czyli ekipa na trzy samochody – całkiem niezła grupa osób o różnym doświadczeniu turystycznym.
Na Maltę przylecieliśmy wieczorem – chwilę po 19-stej. Trochę czasu zabrały formalności przy odbieraniu samochodów, pakowanie się i… w drogę – na pierwszy ogień Valletta nocą. Malta jest pod silnym wpływem brytyjskim – ruch lewostronny, język angielski używany wymiennie z maltańskim… Reklamy i znaki przy drodze są opisane po angielsku, nawet szyldy zakładów usługowych mają opisy w tym języku… Przestawienie się na lewostronny ruch wymagało trochę wysiłku ale nie było aż tak trudne jak początkowo myślałem. Sprawę ułatwiają ronda, które tutaj są stosowane niemal na każdym większym skrzyżowaniu – wprawdzie trzeba pamiętać żeby głowę odwracać we właściwym kierunku, ale za to można zawsze zrobić kilka kółek jeśli nie jest się pewnym co dalej – a co do tego można mieć poważne wątpliwości ze względu na tutejsze oznakowanie. Mieszkańcy Malty pewnie znają większość dróg na pamięć, więc i do oznakowania nie przywiązują zbytniej wagi co skutkuje dość trudną nawigacją – bez dobrego pilota i porządnej mapy jest naprawdę trudno. Na trasie z lotniska do Valletty udało nam się trochę pogubić, każde auto pojechało swoją drogą ale na końcu wszyscy trafiliśmy pod bramę w starych murach miejskich. Nasze auto zostawiliśmy na wielopoziomowym podziemnym parkingu tuż obok dworca autobusowego.
A w mieście: środa wieczór, klimatyczne stare miasto i niemal zero ludzi. Valletta jakby wymarła… Po doświadczeniach z miast Chorwacji czy Włoch było to dość dziwne. Może dla Maltańczyków jest jeszcze za zimno wieczorami? Może jeszcze nie sezon na tłumy turystów? Tak czy siak mogliśmy spokojnie pospacerować po tym pięknie położonym mieście, podziwiać widoki na zatokę z każdej strony półwyspu, zjeść spokojnie kolację w kawiarence u stóp katedry… A skoro już mowa o katedrze – na każdym kroku spotyka się tutaj kościoły, figury świętych patrzą na nas niemal z każdego rogu ulicy, przy wielu drzwiach domów znajdziecie kapliczki ze świętymi… Widać że miasto jest przesiąknięte kulturą chrześcijańską choć ciężko powiedzieć na ile są to ślady z przeszłości a na ile żywa wiara. Działalność Zakonu Joannitów jest widoczna na każdym kroku i w wymiarze sakralnym i w wymiarze wojskowym. Valletta to miasto obronne, otoczone solidnymi murami, położone strategicznie na półwyspie. Podobnie okoliczne półwyspy są warownymi miastami a na cyplu niemal każdego półwyspu znajduje się warownia, fort a przynajmniej wieża obserwacyjna. Wieże będą nam zresztą towarzyszyć przez cały czas naszej podróży.
W planach mieliśmy jeszcze tej nocy przeskok na Gozo – drugą co do wielkości wyspę Malty. Chcieliśmy pojechać jak najdalej na zachód, tak żeby przez kolejne dni już tylko wracać na wschód. Udało nam się zdążyć na prom tuż po północy (aczkolwiek znowu pogubiliśmy się po drodze) i już chwilę przed pierwszą w nocy zwiedzaliśmy miasto Victoria (Rabat). Przeszliśmy uliczkami starego miasta, obejrzeliśmy (znowu z zewnątrz) tamtejszą katedrę, wdrapaliśmy się do cytadeli z której murów rozciąga się piękna panorama całej wyspy i widok na całe mnóstwo kościołów rozsianych po okolicznych miejscowościach. Udało nam się kupić kilka butelek wina od restauratora który właśnie zamykał interes… Tak zaopatrzeni mogliśmy ruszyć na sam zachodni kraniec wyspy i ulokować się na skałach w okolicy Lazurowego Okna. Zaparkowaliśmy na samym końcu drogi, z dala od miasteczek (o ile można powiedzieć „z dala” kiedy do najbliższych domów jest niecały kilometr) i podziwialiśmy pięknie rozgwieżdżone niebo. Wprawdzie miejsce wydawało się dość niegościnne, ale udało się znaleźć miejsce na rozwieszenie hamaków. Część osób poszła spać w samochodach, część bezpośrednio na skałę a część na hamakach i tak już niemal o świcie „przyłożyliśmy ucho do poduszki”.