Szentendre – skansen i miasto
Miałem okazję porozmawiać dłuższą chwilę z kierowniczką naszego campingu – język do wyboru – niemiecki, angielski, rosyjski i węgierski. Poleciła nam zwiedzanie Budapesztu za pomocą Hop-On-Hop-Off – dwóch linii autobusowych na które wykupuje się pojedynczy bilet – można dowolnie wsiadać i wysiadać tam gdzie komu pasuje a dodatkowo w cenie rejs po Dunaju – dobra opcja dla tych którzy chcą za jednym zamachem objechać jak najwięcej atrakcji Budapesztu. Wprawdzie nie mamy takiej potrzeby (planujemy spacery) ale może kiedyś… Dodatkowo dowiaduję się że w Szentendre jest spory skansen w którym dzisiaj można spodziewać się wielu atrakcji. Jemy więc śniadanie, pakujemy manatki i przestawiamy się na parking przed skansenem (N 47.691837°, E 19.046893° lub N 47° 41′ 30.61″, E 19° 02′ 48.82″ jak kto woli) – opłata tym razem jak za osobówkę (obsługa pytała czy nie chcemy zapłacić jak za autobus, ale nasz brak entuzjazmu chyba ich przekonał :) ).
Skansen w Szentendre (http://skanzen.hu/) zajmuje spory obszar na obrzeżach miasta. Główny budynek to jednocześnie stacja kolejowa – do odleglejszych zakątków skansenu można dostać się jeżdżącym regularnie pociągiem – ale za dodatkową opłatą. My zdecydowaliśmy się na spacer, ponieważ znając nasze możliwości i tak nie byli byśmy w stanie obejrzeć wszystkiego w jeden dzień. W 2014 roku całość ekspozycji jest nastawiona na owce i pasterstwo, w dniu dzisiejszym dodatkowo odbywa się wiele pokazów i występów zespołów folklorystycznych – jest też dość tłoczno. Przy wejściu otrzymujemy mapę opisaną po angielsku i zaczynamy zwiedzanie. Praktycznie każda zagroda, każdy budynek jest otwarty, zaglądamy w różne zakamarki i porównujemy tutejsze rozwiązania z tym co do tej pory widzieliśmy w skansenach na terenie Polski, Belgii czy Holandii. Widać trochę że domy są przygotowane na nieco cieplejszą pogodę a w kuchni pojawia się raczej papryka niż cebula i czosnek. Dzieci mają okazję spróbować samodzielnie gręplować wełnę, obejrzeć proces przędzenia i tkania. W kolejnych zagrodach spotykamy tradycyjnie ubranego “pasterza” który opowiada o akcesoriach pasterskich. Zaglądamy do kowala i oglądamy mniej lub bardziej ludowe różności wystawione na licznych straganach.
Sporo czasu spędzamy też w miejscu gdzie prezentowane są dawne dziecięce zabawy i zabawki. Rzucamy do celu, próbujemy swoich sił na szczudłach i w zapasach kijami… Smakujemy też tutejszych słodyczy, które kupujemy trochę na chybił-trafił na straganie. Potrafimy rozpoznać łokum i trochę suszonych owoców, ale część smakołyków jest dla nas zupełnie nie znana… Jak się należało spodziewać, późniejszym popołudniem mamy już trochę dość chodzenia. Oglądamy jeszcze trochę występów, obserwujemy przejazd wozów wypełnionych ludźmi ubranymi w tradycyjne stroje i decydujemy się na szybki obiad w restauracji na miejscu. Porcje są duże – zamówiliśmy w sumie trzy dania na cztery osoby, ale spokojnie wystarczyły by nam dwa. Pakujemy się do samochodu i kierujemy na parking w centrum Szentendre (N 47.665879°, E 19.071938° lub N 47° 39′ 57.16″, E 19° 04′ 18.98″) – tu niestety płatne w parkomacie, nie wiemy do końca za ile czasu zapłacić – decydujemy się na trzy godziny (wystarczyło bez problemu).
Szentendre słynie z wąskich spokojnych uliczek starego miasta, naddunajskich bulwarów i muzeum marcepanu. Właśnie to ostatnie było naszym głównym punktem zainteresowania – w niewielkiej kamienicy w centrum miasta można w kilku salach podziwiać liczne rzeźby z marcepanu. Przy większości znajdują się informacje o wadze i czasie przygotowania. Trzeba przyznać że marcepan jako materiał do tworzenia takich dzieł jest bardzo wdzięczny – można uzyskać praktycznie dowolny kolor, wielkość i fakturę powierzchni – wiele z oglądanych przez nas rzeźb jest naprawdę pięknie wykonanych. Na dolnym poziomie muzeum znajduje się pracowania w której (przez szybę) można przyjrzeć się procesowi tworzenia kolejnych dzieł. Nam przypadł w udziale sporej wielkości zielony smok. Jest tutaj też sklepik, ale po zerknięciu na ceny stwierdziliśmy że chyba lepiej zaopatrzyć się w marcepanowe słodkości w Spar przy campingu :D Po drodze do auta napotykamy jeszcze muzeum Bożego Narodzenia. Trochę dziwne wrażenie chodzić na wiosnę między gablotami z bombkami i choinkami, ale trzeba przyznać że zbiory mają znakomite.
Na campingu spotykamy małżeństwo z Polski – przyjechali większą osobówką, śpią w środku a podróżują głównie rowerami. Wracają właśnie z Rumunii i Mołdawii. Dostaliśmy listę rumuńskich campingów i gorące polecenie żeby się tam wybrać i zajrzeć przy okazji właśnie do Mołdawii która jest bardzo przyjazna turystom i ponoć bardzo tania. Zaczynamy szukać informacji na temat tego kraju – może faktycznie zaglądniemy tam w wakacje… Tymczasem rozkładamy naszą markizę – po raz pierwszy robimy to na wyjeździe, stolik, krzesełka i delektujemy się spokojnym wieczorem.