Korona Gór Polski – Turbacz
Na kolejną wycieczkę wybraliśmy bardzo popularną górę – szczyt Gorców czyli Tubracz. Spodziewaliśmy się pięknej pogody, a co za tym idzie – sporej ilości turystów, dlatego też zamiast wyruszyć w sobotę rano, zebraliśmy się z domu już w piątek wieczorem. Jest to jedna z zalet kampera – można ot tak zdecydować że jedziemy już dziś, zanocujemy i będziemy z samego rana na szlaku. Na parkingu przy Długiej Polanie nie byliśmy sami – w piątek wieczorem stał tam już inny kamper. Było nam zatem trochę raźniej, chociaż nikogo nie spotkaliśmy. Parking nie zapewnia specjalnych wygód, ale jest dobrym miejscem wypadowym w Gorce (N 49.50414°, E 20.061341°).
Nasz plan przewidywał wyjście z Kowańca, żółtym szlakiem, więc niemal najprostszym możliwym. W tygodniu padało, nie było zatem pewności czy w lesie nie będzie błota, nie chcieliśmy też się zbytnio nadwyrężać. To w końcu ma być miła wycieczka a nie wyrypa. Z parkingu do początku szlaku mieliśmy raptem dziesięć minut. Tam tabliczka przywitała nas informacją że na Turbacz przewidywane są jeszcze trzy godziny marszu. Wczesne wyjście oznaczało że początek trasy pokonywaliśmy niby w słońcu, ale też w chłodzie. Do kapliczki na Rusnakowej Polanie dotarliśmy trochę wcześniej niż wychodziłoby to ze znaków. Korzystając z zupełnego braku innych turystów, zrobiliśmy sobie tutaj mały popas.
Powyżej Rusnakowej Polany w lesie zrobiło się zdecydowanie bardziej mokro, miejscami leżały jeszcze łachy śniegu. Pojawiło się też więcej turystów, dołączających ze szlaku zielonego. Nie zwlekając zbytnio, niemal równo trzy godziny po wyjściu z parkingu dotarliśmy pod schronisko – biorąc pod uwagę postój po drodze, wyszło całkiem nieźle. Ponieważ jednak czekał na nas jeszcze szczyt Turbacza, nie zatrzymywaliśmy się tylko ruszyliśmy do razu dalej. Na szczycie kolejny krótki popas, piękne widoki na Tatry, aczkolwiek widać też było że od południa przechodzą nad nimi chmury – pogoda jeszcze się nie psuła, ale straszyła. Robiło się też coraz tłoczniej.
Przy schronisku dało się już wyraźnie zauważyć że robi się tłoczniej. Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę żeby spróbować słynnej schroniskowej szarlotki, uzupełnić płyny i dać trochę odpocząć nogom przed zejściem. Niewiele ponad pół godziny później ludzi wciąż przybywało, zaczynało robić się głośno i mniej przyjemnie. Najwyższy czas żeby ruszyć w dół. Tym razem plan przewidywał zejście zielonym szlakiem – to niewielka różnica w odległości, a ma dwie podstawowe zalety: piękne widoki na Tatry oraz to że prowadzi prosto na parking na Długiej Polanie.
Idąc w dół pokonywaliśmy ponownie te same łachy śniegu oraz zabłocone dróżki w lesie. Swoją przydatność znowu pokazały kije trekingowe – nie tylko do badania głębokości kałuży. Na szlaku było już całkiem tłoczno – w zasięgu wzroku niemal ciągle były trzy – cztery grupy piechurów. Chwaliliśmy sobie wczesne wyjście i fakt że już niedługo po południu planowaliśmy być przy samochodzie. Widoki nie zawiodły, wprawdzie Tatry coraz bardziej kryły się pod pierzyną chmur, ale cała okolica prezentowała się wspaniale. Zejście zabrało nam niewiele ponad dwie godziny. Na parkingu okazało się że tłok zrobił się całkiem porządny i wyjechanie było trochę trudniejsze – manewrowanie między ciasno zaparkowanymi osobówkami nie należy do przyjemnych. Na szczęście udało się i droga do domu przebiegła już bez dalszych niespodzianek.