Manastirea Cozia i Sibiu
Rano przestawiamy się bliżej monastyru Cozia – prawosławnego klasztoru położonego w dolinie – przełomie rzeki Aluty. Wokół majestatyczne góry, przy drodze strasznie dużo samochodów – problemem jest zaparkować blisko więc idziemy na nogach wzdłuż miejscowości. Zaglądamy na prawosławne nabożeństwo – w cerkwii tłum ludzi, kilkakrotnie więcej osób przed świątynią, ukradkiem robię kilka zdjęć we wnętrzach – nie chcę przeszkadzać, zwiedzamy muzeum przyklasztorne w którym można obejrzeć bogate zbiory ikon, krzyży i trochę innych eksponatów związanych z klasztorem. Zapalamy kilka świeczek z myślą o żywych i zmarłych. Przy drodze wokół wiele kramów – w większości z badziewiem ale jest też sporo takich z serami, wędlinami i przetworami. Kupujemy mały słoiczek miodu i kartusz kołacz do podziału (takich dużych jak tutaj w Polsce nie widzieliśmy).
Ruszamy trasą numer 7 w stronę Sibiu – kręta droga wzdłuż rzeki urozmaicona jest co kilka kilometrów kolejną miejscowością i pięknymi widokami na okoliczne góry. Co kawałek też widzimy zajazdy i parkingi – takiego zagęszczenia wcześniej nie spotkaliśmy. Do Sibiu docieramy chwilę po południu i ustawiamy się na parkingu poniżej murów miejskich. Miejsca pod skosem – trochę wystajemy więc trzeba wjechać przednimi kołami na trawnik. Miasteczko a raczej stare miasto dość ładne a na pewno dużo ładniejsze niż stare miasto Costancy. Kamieniczki i ulice zadbane, wiele knajpek i restauracji, sklepiki, muzea. Zaglądamy do muzeum narodowego – można tutaj kupić bilet całodzienny który daje wstęp do kilku innych obiektów muzealnych na starym mieście. W muzeum narodowym wisi ciekawa kolekcja malarstwa zagranicznego (niemieckiego, holenderskiego) i trochę twórczości artystów rumuńskich. W mieście spędzamy większą część popołudnia i po mszy którą na rynku sprawują o 17-stej jedziemy dalej.
Wieczorem docieramy na camping w Carta – po drodze mijamy jedno stado krów idących wzdłuż drogi krajowej, później drugie stado krów w samej Carcie – przechodzą środkiem wsi i trzeba czekać. Dojazd do campingu przechodzi z drogi asfaltowej na kostkę, później szuter i dalej już droga gruntowa. Na szczęście znaki nie budzą wątpliwości – jedziemy dobrą drogą. Jeszcze zielona stalowa brama i… jesteśmy w innym świecie. Przystrzyżone trawniki, bujna zadbana roślinność, podjazdy wysypane kamykami, towarzystwo międzynarodowe – Austriacy, Holendrzy, Niemcy, Słowacy i kilku Polaków na motocyklach z planami “zrobienia” transfogarskiej i transapliny. Ten camping jest prowadzony przez Holendrów. W krótkiej rozmowie wypytuję czemu tak dużo jest holenderskich campingów w Rumunii? Dowiaduję się że właściwie jest wiele holenderskich campingów w różnych krajach, tyle że tutaj jest mało campingów prowadzonych przez miejscowych, więc nie mają jak “zginąć w tłumie”. W Niemczech takich campingów też jest sporo, ale cóż z tego skoro stanową mniej niż 10 procent? W internecie sprawdzamy że pogoda ma się poprawiać wiec może i my jutro ruszymy na transfogarską?