Zaanse Schans i Volendam czyli śladami japońskich wycieczek
Ponad dziesięć lat temu zdarzyło nam się zaglądnąć do Zaanse Schans – połączenia muzeum i skansenu, położonego nieopodal Amsterdamu, na północ od miasta. Wtedy będąc tam z wizytą końcem kwietnia, nie spotkaliśmy zbyt wielu turystów, ale dziś, w pełni sezonu odczuliśmy na własnej skórze jak bardzo oblegane jest to miejsce. Do dzisiaj udawało nam się raczej omijać tłumy i w dodatku odwiedzaliśmy miejsca znane i odwiedzane raczej przez Holendrów niż przez przyjezdnych. W Zaanse odczucia mieliśmy wręcz przeciwne – miejsce to jest wypełnione niemal wyłącznie przez turystów. Autokary przywożą setki ludzi wprost z Amsterdamu (bo blisko) a dodatkowo setki samochodów przyjeżdżają zwabione sławą miejsca. Jest tutaj co zobaczyć – na niewielkim terenie zgromadzono pięć działających wiatraków (tłocznię oleju, dwa tartaki, farbiarski i przygotowujący przyprawy), trochę starych budynków w których można obejrzeć dawny sklep (swoją drogą tutejsza marka Albert Heijn jest dość stara – sieć sklepów istnieje od 1887 roku!), piekarnię, produkcję chodaków, wyrób sera czy zbiór holenderskich zegarów.
Kłopot w tym że całość jest strasznie skomercjalizowana. Za wstęp do każdego niemal miejsca płaci się osobno, większość budynków okupują sklepiki z chińszczyzną podrabiającą lokalne pamiątki, obsługa wiatraków jest już zmęczona turystami i niechętnie odpowiada na pytania a w całym kompleksie tłoczy się straszna ilość ludzi. Trochę żal że z miejsca w którym można by pokazać dzieciom (i dorosłym) jeszcze trochę coraz bardziej zapomnianego dawniejszego życia zrobiła się kolejna atrakcja z turystycznego „top 10 Holandii”… Całkiem inny klimat ma w kontraście do Zaanse małe muzeum wiatraków w Schemmerhorn. Tutaj można obejrzeć inny rodzaj tych urządzeń a mianowicie wiatraki polderowe – do pompowania wody. Można obejrzeć wnętrze typowego wiatraka który służył także za mieszkanie dla jego obsługi, można zobaczyć pracującą śrubę Archimedesa i obejrzeć schematy budowy tego typu wiatraków i układu polderu jako takiego. Nam niestety nie udało się dziś zdążyć do Schemmerhorn – przyjechaliśmy dosłownie w momencie zamknięcia muzeum.
Byliśmy dziś także w Volendam – znanej miejscowości turystycznej położonej nad Ijmer. Tutaj można poczuć się jak w naszej Ustce, Międzyzdrojach czy innym nadmorskim kurorcie – główna promenada biegnąca na północ i południe od portu, wzdłuż grobli oddzielającej miasto od Ijmer, jest pełna turystów, zapchana mniejszymi i większymi restauracjami, sklepikami z pamiątkami, budami z chińszczyzną i lodami. Do Volendam przyjeżdża sporo gości z Niemiec ale też i rdzennych Holendrów. Uliczki i budynki są urokliwe, poza głównym deptakiem da się pospacerować z przyjemnością i zjeść obiad we w miarę normalnych jak na Holandię cenach. Co ciekawe, Volendam jest miejscowością zamieszkałą w większości przez katolików (co w Holandii nie jest regułą). Dawniej było sporym portem rybackim, teraz jednak turystyka przejęła rolę maszyny napędowej tutejszej gospodarki. Tuż po sąsiedzku leży Edam – jedno z trzech (oprócz Alkmaar i Goudy) miast w Holandii w których odbywa się regularny targ serów. My ograniczyliśmy się jednak do wizyty w Volendam, zjedzenia obiadu i spaceru po mieście – po całym dniu bliskich kontaktów z rzeszami turystów, było to w zupełności wystarczające.