Tramwajem po Wersalu
Ciężko jest, mając dwa tygodnie do dyspozycji, nie wygospodarować czasu na wycieczkę do Wersalu. Staraliśmy się wybierać w tym kierunku w terminie możliwie przemyślanym – nie w weekend i nie w dni kiedy mają miejsce jakieś specjalne wydarzenia. Bilety kupiliśmy przez internet (tzw. Passport – bilet na wszystkie możliwe atrakcje) wyłącznie dla dorosłych bo dzieci mają wstęp za darmo. Stwierdziliśmy też że pojedziemy tam samochodem, bo wycieczka RERem kosztowała by nas niemal 40 euro za trasę w obie strony. Na miejscu udało nam się znaleźć darmowy parking (darmowy w sierpniu) ale już z daleka widać było że nie tylko my wpadliśmy na pomysł żeby właśnie dziś odwiedzić pałac króla… Przed wejściem i na głównym dziedzińcu kłębiły się już spore tłumy zwiedzających a z drzwi licznych biur sprzedaży biletów wystawały ogonki oczekujących do kasy. Strona Wersalu podaje, że idealna kolejność zwiedzania to wycieczka po ogrodach od rana do 12-stej, potem odwiedziny w posiadłościach Marii Antoniny a na koniec, po 15-stej zwiedzanie pałacu wersalskiego.
Za taką kolejnością przemawiała też kolejka wijąca się na głównym dziedzińcu – już przed 10-tą zdążyło się tu zebrać wystarczająco dużo ludzi żeby do samej kontroli bezpieczeństwa przed pałacem czekać przez ponad półtorej godziny. Przy bramce do ogrodów okazało się jednak że dzieci owszem – zwiedzają za darmo ale za wyjątkiem… ogrodów. Na szczęście dodatkowe kasy sprzedające bilety wyłącznie do tej atrakcji nie były zbyt obciążone i już po kilku minutach zagłębiliśmy się w gąszcze poprzecinane alejkami – piękne i zadbane rozciągają się w całej przestrzeni między pałacem a posiadłościami Marii Antoniny. Można je przemierzać niespiesznie, kryjąc się przed słońcem i słuchając muzyki płynącej z ukrytych tu i ówdzie głośników. W ten sposób doszliśmy do Grand Trianon i tutaj poczuliśmy przedsmak zwiedzania pałacu – spora iliość turystów poruszająca się po przepięknych salach nie nastrajała do kontemplacji. Podziwianie wnętrz zamieniliśmy więc na spacer po posiadłościach, udając się w kierunku „wsi królowej” i fermy. Wieś to zespół budynków który faktycznie można by porównać do zabudowań wiejskich – z mleczarnią, młynem, spichrzem – tyle tylko że całość została strannie zaprojektowana przez królewskich architektów i w całości kompleksu znalazło się też miejsce na mniej wiejskie zabudowania takie jak dom królowej, jej buduar a także wieżę która pełniła chyba wyłącznie funkcję widokową, bo raczej nie nazwał bym jej latarnią morską (mimo że położona jest nad zbiornikiem wodnym czyli tutejszym stawem).
Teraz nie było już rady, trzeba było w końcu zmierzyć się z kolejką przy wejściu do pałacu. Na szczęście od rana zmniejszyła się znacznie i w efekcie czekaliśmy tylko około czterdziestu minut :) Kłopot w tym, że w samym pałacu były już tłumy innych zwiedzających i w efekcie czułem się nieco jak w krakowskim tramwaju w godzinach szczytu – wszyscy w ścisku jadą w tym samym kierunku w tym samym tempie. Ciężko było zatrzymać się na chwilę żeby posłuchać audioprzewodnika czy w spokoju obejrzeć coś co akurat było bardziej warte obejrzenia – z tyłu napierały kolejne zastępy mniej lub bardziej skośnookich turystów, poganianych tu i ówdzie przez przewodnika z dumnie wzniesioną parasolką. Dzieci trzeba było dobrze pilnować, bo porwane ludzką falą mogły by się odnaleźć dopiero przy końcu trasy turystycznej. Nie było może łatwo, ale Wersal jest naprawdę warty zobaczenia – mimo tego że niemal doszczętnie rozkradziony w czasach rewolucji – obecnie imponuje zbiorami zgromadzonymi podczas wielu lat poszukiwań i starań historyków i muzealników. Dodatkowo, w pałacowych wnętrzach czekają na zwiedzających dzieła współczesnych artystów, którzy nawiązując do pałacowych i dworskich klimatów stworzyli mniej lub bardziej awangardowe instalajce – na przykład helikopter obłożony strusimi piórami. Podsumowując – warto poświęcić cały dzień na zwiedzanie ogrodów i pałaców Wersalu, choć ciężko powiedzieć jaki okres byłby do tego najlepszy.