Starocie poza muzeum i Paryż nocą na rowerze
Już w drugi dzień po przylocie próbowaliśmy trafić na największy paryski pchli targ. Jak się okazało, mapa Google zrobiła nam psikusa i nie udało nam się wtedy trafić tam gdzie trzeba. Zrobiliśmy więc porządny wywiad i dziś pojechaliśmy już we właściwe miejsce i we właściwy czas – na Marche de Saint-Ouen, ponoć największy pchli targ świata, czynny w soboty, niedziele i poniedziałki od rana do popołudnia. Warto wiedzieć że targowisko to zlokalizowane jest nie w jednym miejscu, ale w halach w okolicy ulicy Rosiers w Saint-Ouen (już poza Paryżem, tuż za obwodnicą), a można tam dojechać metrem na stację Garibaldi lub Porte de Clignancourt. Później należy po prostu spacerować po Rosiers i okolicznych ulicach zaglądając do kolejnych pasaży wypełnionych mniejszymi i większymi stoiskami. Nam udało się odwiedzić bodaj cztery takie skupiska – początkowo dość rozczarowujące bo po pierwsze w dużej części zamknięte (widać wakacje tutaj też odciskają swoje piętno) a po drugie – bo oferujące głównie meble i duże gabarytowo starocie. Później trafiliśmy jednak też na zgrupowanie sklepików ze starymi książkami, bibelotami, zabawkami, starociami etnicznymi… Niemal wszystko co poszukujący kolekcjoner może sobie wyobrazić. Kłopot w tym, że ceny są jakby typowo pod turystów – wszystko wydawało mi się strasznie drogie…
Może sprzedawcy, licząc na turystyczną renomę targu, starają się zarobić jak najwięcej, może po prostu taki jest rynek staroci we Francji, a może trzeba być bardzo wytrwałym stałym bywalcem, żeby odnaleźć tutaj prawdziwe perełki w przyzwoitych cenach. Ja na pewno spojrzę teraz przychylniejszym okiem na oferty naszych handlarzy na Kazimierzu :)
Na nasycenie się francuską starzyzną potrzebowaliśmy niezbyt wiele czasu, wobec czego już chwilę po południu przenieśliśmy się do ścisłego centrum, żeby odwiedzić (naszą już znajomą) lodziarnię na wyspie Saint-Louis. Zajrzeliśmy też nad Sekwanę, żeby wraz z innymi turystami i paryżanami posiedzieć na tutejszej plaży. Dzieci mogły pobawić się w piasku i na placu zabaw a my chwilę spokojnie odpocząć.
Wieczorem, licząc na trochę więcej spokoju w centrum, postanowiłem wsiąść na tutejszy miejski rower i pozwiedzać miasto z aparatem fotograficznym. Paryskie miejskie rowery są można powiedzieć stworzone dla wygody mieszkańców i turystów – ponad dwadzieścia tysięcy rowerów ustawionych w ponad tysiącu stacji w całym mieście i na jego peryferiach daje wielkie możliwości komunikacyjne. Do tego należy dodać minimum formalności potrzebnych do wypożyczenia: abonament na 24 godziny lub na 7 dni można po prostu kupić w jednej z automatycznych stacji albo przez internet – wystarczy aktywna karta kredytowa. Mój abonament kosztował niecałe 2 euro (za 24 godziny) – stacje działają tak, że jeśli pojedynczy przejazd trwa krócej niż 30 minut, to nie płaci się żadnych dodatkowych kosztów. Ja w związku z tym dość często zmieniałem rowery i w ciągu mojej wieczornej przejażdżki użyłem w sumie pięciu różnych.
Jako się rzekło, ponad tysiąc stacji wypożyczalni daje naprawdę gęstą sieć – my mieszkamy tutaj na przedmieściach, a najbliższą stację mamy 200 metrów od domu, kolejne trzy znajdują się na odcinku jednego kilometra po drodze którą niemal codziennie pokonujemy idąc do metra. Byłem bardzo miło zaskoczony sprawnościa rowerów – za każdym razem pierwszy który zdecydowałem się wyciągnąć ze stacji był w dobrym stanie – można się przyczepić wyłącznie do mechanizmów regulacji siodełka, które z racji ciągłego przestawiania nie zawsze trzymają wystarczająco dobrze. Tylko raz trafiłem na stację z której nie mogłem skorzystać (komputer nią zawiadujący właśnie się restartował) co nie było specjalnym problemem z racji tego że kawałek dalej była kolejna. Miłe jest że każdy rower ma działające światła i dzwonek (co przy dużej ilości turystów chodzących po ścieżkach dla rowerów jest wręcz niezbędne) oraz skróconą instrukcję porusznia się po paryskich ulicach – głównie przestrogi przed skręcającymi samochodami.
Faktem jest że jeżdżenie po Paryżu na rowerze nie należy do najłatwiejszych – ronda w centrum, najczęściej z wieloma pasami dla samochodów, należy pokonywać ostrożnie i niemal przy samej zewnętrznej krawędzi – ustępując wjeżdżającym na nie samochodom (bo większość rond tutaj tak jest oznakowana) ale też tym które z ronda chcą zjechać – mało który kierowaca przejmuje się w takiej sytuacji rowerzystami. Ścieżki rowerowe są wyznaczone na niektórych ulicach, na niektórych jeździ się pasami dla autobusów, jest też wiele kontrapasów na drogach jednokierunkowych. Kłopot w tym że drogi dla rowerów kończą się czasem niepostrzeżenie – nie wiadomo kiedy albo po prostu na skrzyżowaniu nie mają swojej kontynuacji. Ciężko ocenić którzy rowerzyści to miejscowi, a którzy to turyści, ale niemal wszyscy nie trzymają się oznakowania, tylko jeżdżą tak jak komu pasuje – tyczy się to także świateł na skrzyżowaniach – rowerzysta po prostu rozgląda się czy nic nie jedzie, albo czy jest wystarczająca przerwa żeby się wcisnąć… i jedzie dalej.
Przestałem się temu dziwić, kiedy niemal zderzyłem się z dwoma policjantami na rowerach, którzy zupełnie nieoświetleni jechali spokojnie ścieżką dla rowerów na Polach Marsowych – jeden obok drugiego. Miałem wręcz wrażenie że mieli mi za złe że nie zjechałem przed nimi na bok :) Widać zarówno piesi jak i rowerzyści w Paryżu traktują oznakowanie i przepisy bardziej jako informację niż coś do czego trzeba by się bezwzględnie stosować.
Moja nadzieja że wieczorem w mieście będzie trochę luźniej i trochę łatwiej zrobić jakieś ciekawe zdjęcie została dokładnie pogrzebana w chwilę po przygodzie z policjantami na Polach Marsowych – okazało się że pod wieżą Eiffla odbywa się regularny piknik, a rower lepiej zostawić w stacji pod Ecole Militaire i dalej pójść na nogach – na jazdę i tak nie było szans. Dodatkowo, chyba wszystkie ciekawe fotograficznie miesca były już obstawione – ba – do niektórych ustawiała się kolejka chętnych…
Cóż było robić – przeszedłem na drugą stronę Sekwany, wziąłem kolejny rower i pojechałem pod Łuk Triumfalny. Skoro byłem już pod wieżą Eiffla, postanowiłem odwiedzić pozostałe obowiązkowe punkty programu i przejechałem przez całe Champs Elysees (blisko północy nadal pełne ludzi), plac Concorde, na dziedziniec Luwru (dziwnie pusty, może za sprawą barierek, które tak naprawdę nie przeszkadzały w niczym). Tutaj mogłem spokojnie pomyśleć i zrobić kilka zdjęć nie będąc rozdeptywanym przez innych i nie wchodząc innym w kadr. Z lekkim żalem odpuściłem sobie też jazdę na Montmartre (za daleko pod górę) i poprzez Hale i centrum Pompidou skierowałem się w stronę domu – do Montreuil. Trasę tą zawsze pokonujemy metrem – przez plac Bastylii, potem plac Nation w kierunku Porte de Montreuil a dalej pod ulicą którą przyszło mi teraz wracać w nocy. Ciekawe wrażenie – po stronie „paryskiej” tutejszej obwodnicy – kafejki, bary… Wszędzie słychać francuski i widać turystów. Po drugiej stronie Peripherique – także bary, kafejki i sklepiki, ale siedzą w nich sami mężczyźni – króluje język arabski i muzułmańskie stroje… Muszę przyznać że czułem się nieco nieswojo…
Odstawiając rower na stacji tuż przy naszym domu, zwróciłem uwagę na jeszcze jeden szczegół – klawiatura numeryczna, która służy do obsługi stacji, ma znaczniki umożliwiające jej obsługę niewidomym. No i niech ktoś mi wytłumaczy po co niewidomemu miejsci rower…