Mamaia – w końcu nad Morzem Czarnym
Pobudka o siódmej – dziś dłuższy odcinek nad samo morze, nie chcemy startować za późno. Początek drogi między Rasnov a Azuga bardzo kręty i ciekawy widokowo. Okolice trochę jak nasz Nowy Targ – miasteczka w cieniu wysokich gór, wąskie kręte drogi, spokojna jazda… Droga trochę się dłuży. Za Sinaia jest już zdecydowanie lepiej a od Ploiesti autostrada – szybko i spokojnie tylko na odcinku 50 km nie widać żadnej stacji benzynowej. Docieramy do Bukaresztu, obwodnica wygląda trochę dziwnie (jeden pas w każdą stronę, tłoczno, wokół same tereny przemysłowe i usługowe) ale docieramy do autostrady w kierunku Konstancy. Daję sobie jeszcze 25 km na znalezienie stacji benzynowej i jadę. Po 25 kilometrach stacji nie widać, zastanawiamy się wiec nad zjechaniem na najbliższym zjeździe i poszukaniem stacji w miasteczkach obok – na szczęście zanim zjechaliśmy pojawił się znak informujący o “oazie” na naszej trasie i zostaliśmy na autostradzie. Później o dziwo stacje były regularnie w odstępach 15-25 km, tylko ten pierwszy odcinek jakiś taki mniej obłożony…
Do Konstancy docieramy już około drugiej po południu – zaglądamy wobec tego do tutejszego Delfinarium – o godzinie trzeciej jest pokaz. Ceny biletów jak na Rumunię dość wysokie – 50 lei od dorosłego, 25 od dziecka. Delfinarium jest obecnie w przebudowie – budują nowy piękny basen z dużymi trybunami – ale w związku z tym tegoroczne pokazy odbywają się w starym posocjalistycznym budynku, który swoje najlepsze czasy ma już dawno za sobą. Na szczęście delfiny nic sobie nie robią z okoliczności i z przyjemnością oglądamy ich występy. Jeśli ktoś z Was miał możliwość oglądania podobnych pokazów za granicą może się poczuć trochę rozczarowany – mały basen nie daje zbyt wielkich możliwości a i trenerzy nie mają chyba pomysłu na całość przedstawienia. Wszystko tchnie lekko słusznie minionymi czasami. Delfinarium jest otoczone parkiem z małym zoo, jest tutaj też planetarium. Niestety całość obiektu jest bardzo zaniedbana i nieciekawa. Szkoda bo jest potencjał a i bliskość nadmorskich kurortów i hoteli powinna zapewniać chętnych do zwiedzania. Czujemy niedosyt.
Teraz jeszcze kilka kilometrów na camping – jedziemy przez całe Mamaia aż do północnych krańców – tutaj znajduje się camping Mamaia S który mieliśmy zamiar odwiedzić. W recepcji informują że możemy stanąć jeśli znajdziemy sobie miejsce – idziemy zatem na rekonesans. Camping jest dość obłożony ale nie ma tragedii – są wolne miejsca to tu to tam. W końcu docieramy niemal do samej plaży i wybieramy sobie miejsce nieopodal płotu oddzielającego camping od szerokiego piaszczystego pola pokrytego leżakami. Wjeżdżamy kamperem i zakopujemy się z miejsca podczas manewrowania. Na nic podkładanie różności pod koła i kopanie łopatą – zaryliśmy się na amen. Na szczęście obok obozują Rumuni ze sporym terenowym samochodem – lina za tył i w chwilę później nasz kamper stoi na żwirowym placu gotowy wjechać tyłem tym razem w bardziej trawiasty kawałek campingu. Rozwijamy roletę, rozkładamy krzesełka, smarujemy się kremem z filtrem i idziemy nad morze – czujemy się jak w raju. Morze ciepłe, plaża piaszczysta, szeroka i spokojna, lekki wiatr i fale w sam raz do zabawy z dziećmi… Czuję że trafiliśmy we właściwe miejsce. Wieczorem zaglądamy do lokalnego sklepiku (ceny trochę wysokie ale w okolicy nie ma lepszego wyboru) i restauracji (pizza na kolację – mniam) i wracamy do kampera. Biorę drobne upominki (wozimi ze sobą różne polskie drobiazgi) i idę podziękować za pomoc kierowcy terenówki.
Przy okazji podziękowań dostaję porcję Palinki na miodzie i rozpoczynają się nocne rozmowy. Opowiadam pokrótce co już zobaczyliśmy i co jeszcze mamy zamiar zobaczyć, dostaję trochę informacji turystycznych co jeszcze warto by zobaczyć, przechodzimy do tematów dotyczących ich podróży i turystyki w ogóle… Później dowiaduję się trochę o historii Rumunii – o tym że jest właściwie zlepkiem trzech fragmentów – południowo-wschodni pod wpływem tureckim, Mołdawia czyli północ pod wpływem ogólnie rzecz biorąc rosyjskim i Transylwania pod wpływem imperium Austro-Węgierskiego. Mołdawia to część w której ludzie są raczej twardzi, zimy ciężkie więc i Palinka bardzo mocna, pije się trochę jak w Rosji i żyje trochę jak w Rosji. Ludzie zajmują się raczej rolnictwem, większość mieszkańców jest prawosławnych, drewniane budownictwo wciąż jest popularne ale żyje się raczej biednie. Maramuresz i Bukowina to takie trochę terytorium pogranicza – łączy w sobie wady i zalety Mołdawii i Transylwanii, ludzie są przywiązani do tradycji, miesza się protestantyzm z prawosławiem i katolicyzmem, drewniane budownictwo i bogate zdobienia są bardzo popularne. Transylwania to rejon dość “inteligencki” – liczy się tutaj wykształcenie, wiele osób jest trójjęzycznych (rumuński, węgierski, niemiecki), wiele rodzin mieszanych narodowości, powszechnie dba się o porządek i faktycznie widać to w wyglądzie tutejszych miasteczek i wsi. Tereny południowo – wschodnie mają zdecydowane naleciałości tureckie i ogólnie rzecz biorąc orientalne. Oprócz nawyków żywieniowych, orientalnych smaków i zapachów ludzie tutaj mieszkający lubią zabawę i odkładanie rzeczy na później. Dbałość o otoczenie jest zdecydowanie słabsza i odbija się to na wyglądzie wsi i miast. Nikomu się specjalnie nie spieszy a robota jest zrobiona tak żeby się nazywało że jest zrobiona. Trochę taka maniana znana z krajów południowych :)
Porozmawialiśmy też trochę o cyganach (nazwanych przez mojego rozmówcę także “chorobą Rumunii”). O tym że przyciąga ich tutaj mało restrykcyjne prawo fiskalne i o tym jak wpływa to na postrzeganie mieszkańców Rumunii poza jej granicami. Przez to że cyganie od pewnego czasu są nazywani Romami, część mieszkańców krajów zachodnich kojarzy wprost wszystkich Rumunów z cyganami. Powoduje to śmieszne (albo raczej smutne) sytuacje kiedy czasem lepiej przedstawić się jako mieszkaniec Kazachstanu niż Rumunii… Trzeba przyznać że Rumuni z którymi rozmawiałem nie kryli swojego rozgoryczenia takim traktowaniem za granicą. Opowiadali też o tym że społeczność cygańska ma jedną rzecz wartą uwagi – muzykę. Właściwie nic poza tym nie wnoszą do społeczeństwa – nie asymilują się, mają w pogardzie innych śpiewając nawet o tym jacy to oni są sprytni i jak to zarabiają pieniądze kradnąc i oszukując głupich mieszkańców kraju w którym przebywają. Jeśli kiedyś prawo fiskalne w Rumunii zostanie zaostrzone, cyganie bez oglądania się na swoją “historię” przeniosą się tam gdzie będzie im najkorzystniej. Trochę widać już że Słowacja dosyć im odpowiada, ale nie jest to jeszcze taki stopień zadomowienia jak w Rumunii. Dowiedziałem się też jak prawidłowo wymawiać niektóre nazwy miejscowości i atrakcji turystycznych :) Zauważcie że powyższe informacje pochodzą od moich rumuńskich rozmówców i mogą nie być prawdą obiektywną albo historyczną. Dodatkowo po paru łykach palinki moje myśli też już trochę błądziły :) Usłyszałem jeszcze trochę opowieści o Mołdawskich weselach i chrzcinach, ale to już materiał na osobną opowieść…