Korona Gór Polski – Lackowa
Można powiedzieć że kończą nam się pobliskie szczyty. Zaczynamy dojeżdżać coraz dalej. Na szczęście idzie też ku wiośnie, więc sezon kamperowy wkrótce się dla nas rozpocznie i logistyka dojazdowa zrobi się trochę inna. Na Lackową chcieliśmy dojść bodaj najkrótszą drogą – od miejscowości Izby, zostawiając samochód przy „Końskiej Dolinie” na końcu drogi. Warto tutaj zaznaczyć że nawigacja zrobiła nam psikusa i poprowadziła nas przez Mochnaczkę Niżną, żeby na koniec zaproponować przejazd do Izb przez wąską, nieodśnieżoną leśną drogę. Nasz samochód wybitnie nie nadaje się do jazdy terenowej, więc musieliśmy nadłożyć trochę drogi.
W Izbach okazało się że dzisiaj na zdobycie szczytu przyjechała także ekipa z Decathlonu. Zaczekaliśmy zatem chwilę żeby grupa poszła przed nami i trochę się oddaliła i sami ruszyliśmy na szlak. Właściwie żeby do szlaku dotrzeć, trzeba najpierw pokonać około kilometr niemal płaskiej drogi przez las w kierunku granicy polsko-słowackiej. Na granicy trafia się na właściwe znaki szlaku (czerwonego) i kontynuuje spacer w kierunku wschodnim.
Kolejne (około) osiemset metrów idzie się już bardziej stromo – ale jeszcze nie tak żeby trzeba było założyć raczki. Ruszyliśmy dość wcześnie, śnieg był raczej zmrożony i buty dobrze się trzymały. Dopiero kiedy podeszliśmy pod „ścianę płaczu”, czyli forsowne podejście przed szczytem, zdecydowaliśmy się raczki ubrać. Zdecydowanie pomogły :) Jako nagrodę za trudne podejście, po drodze mogliśmy pooglądać przebiśniegi.
Ostatni odcinek – można powiedzieć „granią” – obfitował we wspaniałe widoki. Nocą przed naszym przyjazdem trochę padało, śnieg z deszczem osiadał na drzewach tworząc pięknę białe ornamenty. Na szczycie było zupełnie pusto – widać grupa przed nami wyprzedziła nas na tyle, że zdążyli zrobić popas i pójść dalej. Ze szczytu można bowiem schodzić inną drogą – pójść dalej jeszcze około pięćdziesiąt metrów szlakiem i skręcić w lewo (na północ) na drogę która prowadzi do wsi. My wtedy jeszcze o tej możliwości nie wiedzieliśmy, zatem po krótkim popasie ruszyliśmy po własnych śladach.
Wiedzieliśmy już wcześniej że na szczycie nie ma pieczątki. Na grupie na FB od paru dni było o tym głośno. Mieliśmy nadzieję że zdobędziemy jakąś pieczątkę w stadninie. Na szczęście nie musieliśmy – po drodze spotkaliśmy pana Antoniego – członka Loży Zdobywców, który właśnie wybrał się na szczyt z nową pieczątką. Mieliśmy zatem okazję zdobyć do książeczki nie tylko pieczątkę szczytową, ale też osobistą pana Antoniego. Ponieważ wycieczka wyszła nam nad wyraz sprawnie, w drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze do Tylicza i do Krynicy na krótki spacer.