Z dziećmi w podziemiach rynku w Krakowie
Raptem trzy tygodnie temu wybraliśmy się we dwójkę do muzeum w podziemiach krakowskiego rynku. Pisałem o pewnych perypetiach związanych z rezerwacją i organizacją samego dostępu do muzeum, ale wrażenia ze zwiedzania miałem bardzo pozytywne. Obiecaliśmy sobie wybrać się do podziemi z dziećmi – plany były żeby zaglądnąć tam w razie pogorszenia pogody, kiedy o spacer po mieście trudniej – jednak ze względu na to że bilety trzeba rezerwować, nie jest to proste w realizacji. Mogliśmy więc albo przewidzieć kiedy będzie brzydko (co nawet meteorologom nie bardzo się ostatnio udaje) albo po prostu wybrać dobry moment, zarezerwować bilety i wybrać się niezależnie od pogody – co też zrobiliśmy.
Tym razem pomni wcześniejszych doświadczeń wybraliśmy porę nie za wczesną – po obiedzie – i zjawiliśmy się pod wejściem do muzeum praktycznie dokładnie o godzinie na którą mieliśmy rezerwację. Dzięki temu nie staliśmy w kolejce – zeszliśmy na dół niemal dokładnie o czasie. Chwilka stania do kasy i wchodzimy. Pierwszą ciekawostką okazał się ekran z pary wodnej, przy którym dziewczyny spędziły kilka minut – jednocześnie oglądając film – rekonstrukcję życia krakowskiego rynku w średniowieczu – i próbując złapać trochę pary w ręce.
Nie staraliśmy się spędzać specjalnie dużo czasu przy kolejnych stanowiskach – pozwalając żeby zainteresowanie dzieci wskazywało kiedy idziemy dalej a kiedy zostajemy i oglądamy. Zainteresowanie wzbudziły mapy – jedna duża pod podłogą z szyb – można po niej pospacerować i przyglądnąć się szlakom Krakowskich kupców – druga natomiast wyświetlana na dużym ekranie – ta wyglądająca trochę bardziej średniowiecznie (z wizerunkami płynących statków i poruszającym się smokiem na odległych południowo-wschodnich rubieżach). Spędziliśmy trochę czasu przy chatce z rekonstrukcją warsztatu metalurgicznego – dziewczyny wprawdzie miały możliwość obejrzenia pracy kowali w czasie ostatnich wakacji – ale tutaj to nie do końca kowalstwo – na filmie pokazane było odlewanie klamer i pierścionków, a pierścionki to już coś bardziej interesującego niż metalowe elementy wyposażenia średniowiecznego woja. Tosia utknęła na dłuższą chwilę przy płonącej osadzie – panoramiczny film w rzeczywistej skali robi faktycznie duże wrażenie.
Postanowiliśmy też odwiedzić dziecięcy kącik (jakże by nie) – po drodze „zaliczyliśmy” wagę więc jeszcze chwilę spędziliśmy przeliczając wagi dziewczynek z dawnych miar krakowskich na współczesne kilogramy. Pewnie tej chwili brakło nam żeby zdążyć na początek przedstawienia o Królu Kraku które właśnie odbywało się w pokoju dla dzieci. Ten w pełni zmechanizowany spektakl zgromadził już kilkoro widzów i my z chęcią do nich dołączyliśmy. Teatr to lalkowy – zmechanizowany, zapewne skomputeryzowany – narratorem przedstawienia jest ruchomy kruk siedzący na żerdzi z boku sceny. Król Krak to pojawia się jako mała figura na wyłaniającym się z nicości pod sceną wzgórzu wawelskim – to znowuż jako większa postać wyrusza do walki ze smokiem wyłaniającym się z jamy w tylnej ścianie sceny (tutaj Tosia zatkała uszy i przezornie usunęła się na bok – bo a nuż smok zechce zionąć ogniem). Animacja prosta, uzupełniona obrazami z rzutnika, narracją i muzyką – bardzo przyjemne było to przedstawienie.
W kąciku oczywiście znaleźliśmy więcej atrakcji dla dzieci – dwa ekrany dotykowe z grami (ubieranka w wersji księżniczkowej i rycerskiej oraz „pomóż rzemieślnikowi” czyli poszukiwanie odpowiednich narzędzi), papier i kredki do rysowania, układanki z dużych drewnianych klocków, duży drewniany labirynt który należy odpowiednio przechylać kierując kulkę na właściwe miejsce i wreszcie – kosz drewnianych „przeszkadzajek” – kołatki, grzechotki i kilka drewnianych koników. Wszystko stosunkowo proste ale skuteczne – pół godziny minęło szybciutko i to wyciągnęliśmy dziewczyny na dalszy ciąg zwiedzania.
Zainteresowanie wzbudziła mapa Krakowa umieszczona pod szklaną kopułą fontanny (no i oczywiście widok wież Kościoła Mariackiego które przez te szyby można dostrzec), Asia zrobiła dziewczynom kwiz z dawnych zawodów (posługując się odpowiednim ekranem w pobliżu) i ruszyliśmy wąską ścieżką między kramami bogatymi. Tutaj dziewczyny spędziły trochę czasu oglądając galerie na kolejnych ekranach (szczególnie biżuterię i gry średniowieczne) ale już dawało się odczuć że są zmęczone. Zaglądnęliśmy więc jeszcze na chwilę do sal w których wyświetlane są filmy historyczne. Tutaj też zauważyłem coś na co wcześniej nie zwróciłem uwagi – znajdujący się tam poczet królów to nie proste reprodukcje, ale ekrany na których reprodukcje zostały podrasowane przez grafików – ruszają się, bywają zniecierpliwione, puszczają oko, przysypiają – można spędzić dłuższą chwilę przy każdym królu (i przy królowej Jadwidze) czekając co jeszcze ciekawego pokaże.
Już po wyjściu, czytając zgarniętą wcześniej z kasy ulotkę z mapą i podstawowymi informacjami – zauważyłem że zachęca ona do poszukania na terenie wystawy punktów interaktywnych – na ulotce znajduje się odpowiedni znacznik, który umieszczony w polu widzenia kamery wywołuje reakcję obsługującego ją programu. Nie mieliśmy już okazji osobiście sprawdzić co interesującego można w ten sposób zobaczyć – ale jest to impuls do kolejnego wyjścia do muzeum :)