Malta roadtrip cz. 2 – Gozo, Qawra i Mdina
Nie ma co ukrywać – w nocy trochę zmarzliśmy. Nocowanie przy brzegu morza ma ten minus że nie trudno o wiatr, który wciska się nawet w takie szczeliny jak ta w której spaliśmy. Jeszcze gorzej mieli ci którzy wybrali gołe skały – nie dość że wiatr zimny to jeszcze skała chłodzi… W nocy temperatura koło 16 stopni, na szczęście poranne wczesne słońce szybko ogrzewa powietrze i robi się przyjemnie. Wschód słońca to okolice godziny szóstej – wraz z pierwszymi oznakami dnia na parkingu pojawiają się pierwsze samochody sprzedawców obsługujących kramy przy Lazurowym Oknie. Słychać też coś jakby wystrzały – ciężko powiedzieć o co chodzi. Zbieramy manatki i zaczynamy zwiedzanie w świetle dnia. Okolica jest ciekawa – z jednej strony Lazurowe Okno, z drugiej Fungus Rock – skała zamykająca małą zatokę, klify u stóp których znajduje się Blue Hole – formacja skalna przypominająca okrągły basen – można się w nim wykąpać co też robimy w asyście licznie przybyłych nurków (Blue Hole ma na głębokości około 8 metrów połączenie z otwartym morzem). Zwiedzamy Dwejra – miejscowość położoną przy małym słonym jeziorku – jeziorko to ma połączenie z morzem przez otwór w skałach – dzięki temu niezależnie od warunków na pełnym morzu mogą tu cumować niewielkie łodzie. Zaczyna być coraz cieplej i tłoczniej. Pojawiają się autobusy z turystami, samochody z nurkami, kramy z chińszczyzną… Urządzamy sobie szybki prysznic po kąpieli w morzu i jedziemy na wschód.
Po drodze udaje nam się znaleźć lokalny sklepik spożywczy w którym zaopatrujemy się w produkty na śniadanie. Część grupy zwiedza jeszcze raz Viktorię, reszta udaje się prosto na plażę Ramla. Tutaj w końcu udaje nam się zobaczyć piaszczyste zejście do morza a nie tylko wszechobecne skały. Na plaży stoi figura Gwiazdy Morza – kolejny przejaw mocno chrześcijańskiego charakteru wysp. Jest już naprawdę gorąco i trochę dziwimy się że tak mało ludzi ma ochotę na kąpiel w morzu. Owszem – jest trochę zimne, ale nie ma co narzekać – siedemnaście stopni to jak Bałtyk w wakacje :) Trochę nam tutaj czasu zeszło, w sam raz żeby zjeść lekki obiad w oczekiwaniu na prom – siadamy więc w knajpce z widokiem na terminal promowy i na marinę jachtową, zamawiamy i delektujemy się życiem. Jeśli będziecie na Malcie to weźcie pod uwagę że czas oczekiwania na zamówienie bywa tutaj bardzo długi :) można się zdziwić. W końcu po obiedzie wsiadamy na prom (płaci się płynąc wyłącznie w stronę Malty – pływanie na Gozo jest za darmo) i lądujemy z powrotem na większej wyspie.
Na północno-zachodnim krańcu Malty teren jest lekko pagórkowaty, skalisty i niezbyt ciekawy. Nad brzegami morza sporo hoteli, w zatoce Bajja znajduje się spora plaża – szkoda tylko że przy samej drodze :) ale za to piaszczysta. Na dziś plażowania mamy już dosyć, zaglądamy więc do czerwonej wieży widocznej na pobliskim wzniesieniu. Jest to jedna z wielu bliźniaczo do siebie podobnych wież strażniczych. Jak z większości wzniesień – mamy stąd piękne widoki, które uzupełniamy spojrzeniem na południowe klify (już z innego wzniesienia). Mamy nadzieję zdążyć do Popeye Village zanim ją zamkną – okazuje się jednak że spóźniliśmy się – przyjechaliśmy w parę minut po zamknięciu. Popeye Village to zespół budynków zbudowanych na wzór kreskówki o marynarzu Popeye (tym który zajada szpinak). Znajduje się tu szereg atrakcji dla mniejszych i większych dzieci oraz ich rodziców. Nam dane było zobaczyć wioskę z góry (z sąsiedniego klifu) – odkryliśmy przy okazji skąd bierze się woda w jedynym wodospadzie który spotkaliśmy na Malcie – otóż jest on zasilany rurociągiem z Popeye Village :)
Kolejnym miejscem na naszej liście była Qawra – typowo turystyczne miasto położone na cyplu na północnym wybrzeżu wyspy. Pełne hoteli, nowoczesne, z atrakcjami składającymi się głównie z knajpek, kasyn i sklepików z różnościami. Tłoczno, gwarnie ale też niezbyt ciekawie. Kupiliśmy trochę owoców, obejrzeliśmy zachód słońca z cypla i ruszyliśmy do Mdiny. Mdina to kolejne ufortyfikowane miasto, w całości zamknięte w obrębie murów, posiadające tylko dwa wejścia na swój teren. Ze względu na bardzo małą ilość mieszkających tutaj osób jest ono bardzo spokojne (pewnie w sezonie nie tak bardzo) i także w związku z tym jest nazywane „cichym miastem”. Jest to kolejne miejsce z wąskimi klimatycznymi uliczkami, licznymi kościółkami i niewielkimi kamiennymi placami. W ciągu pół godziny można zwiedzić niemal wszystkie warte uwagi zakątki… Nam zmęczenie dawało się już we znaki, ale postanowiliśmy jeszcze zjeść kolację – tym razem w dość ekskluzywnej restauracji (co nie znaczy drogiej), w której kelner chyba nie był zachwycony widokiem gromady luźno ubranych i przysypiających turystów. Część grupy zdecydowała się na spróbowanie „królika po maltańsku” – porcja była zadziwiająco malutka, ale ponoć smaczna – ja zostałem przy desce lokalnych serów i wędlin (przepyszne).
Na noc mieliśmy udać się na klify w okolicy Dawwara. Dojeżdżając na miejsce zauważyliśmy przy drodze bardzo ładny zestaw pinii – w sam raz jakby posadzonych dla wygodnego powieszenia hamaków. Zdziwienie nasze było wielkie, bo jak do tej pory widzieliśmy niewiele drzew, a jeśli już to w miejscach nie bardzo ciekawych (na pasie rozdzielającym drogi, przy lotnisku, na czyjejś posesji…). A tutaj takie zaciszne i spokojne miejsce (droga na odludziu) i w dodatku drzewa… Stwierdziliśmy jednak że najpierw zobaczymy co widać na klifie. Klif okazał się dość wysoki, teren całkiem łysy i pozbawiony dobrych mocowań do hamaków. W dodatku wiało zimnym wiatrem więc zgodnie stwierdziliśmy że nie ma co, wszystkim pasuje spanie pod piniami. Cofnęliśmy się do napotkanego wcześniej zagajnika, zrobiliśmy dokładniejszy przegląd terenu, który potwierdził że miejsce nam się bardzo podoba i już w niecałą godzinę później wszyscy smacznie spali…